21.08.2013 S.LEAGUE 2013
Tampines Rovers - Albirex Niigata 3:3
Liczyłem na emocje - w końcu grały dwie najlepsze drużyny obecnego sezonu - no i się nie przeliczyłem, chociaż początki nie były łatwe do przełknięcia. Miałem wrażenie, że pierwszy raz w życiu oglądam na żywo mecz w zwolnionym tempie i zacząłem żałować, że nie postanowiłem spędzić wieczoru w sposób bardziej atrakcyjny, np. idąc do knajpy w celu konsumpcji wynalazków kuchni orientalnych oraz wina wytrawnego, najlepiej importowanego. Po piętnastu minutach gospodarze prowadzili 2:0 i zanosiło się na egzekucję przyjezdnych - nota bene klubu społeczności japońskiej zamieszkującej Singapur. Wyraźna przewaga Tampines nie zrobiła kompletnie wrażenia na kibicach drużyny - widownia milczała jak zaklęta, a sporadyczne oklaski były raczej reakcją na opowiedziany przez kogoś obok na trybunie dowcip. Za to fani Albirexu (paru prawie dorosłych i cała chmara wyraźnie nieletnich) ani przez sekundę nie zwątpili w swoich idoli, a niewysoki młodzieniec okładał bęben pałką z zaangażowaniem godnym większej sprawy. O dziwo, Japończycy zaczęli grać o wiele składniej, zdobywając dwie bramki, z których druga była "do szatni". Po przerwie przewagę optyczną mieli w dalszym ciągu goście, a ponaglane przez swojego trenera Jelenie (taki przydomek ma drużyna gospodarzy - patrz logo na zdjęciu) grały głównie z kontry. Ustawiony na tzw. szpicy (nr 9 na koszulce) Aleksandar Durić musiał być niezwykle groźnym napastnikiem jakieś dwadzieścia lat temu - urodzony w Bośni dżentelmen skończył niedawno 43 lata i wcale mu to nie przeszkodziło w zdobyciu dwóch bramek - najpierw otwierając wynik, a potem ratując remis dla swojej drużyny. Muszę przyznać, że miło było popatrzeć na techniczną grę gości, zwłaszcza po pomocnikach było widać, że mogą mieć zawieszone zdjęcia Shinjii Kagawy nad łóżkami. Imponująca była również konsekwencja w grze - Albirex bardzo szybko wykrył najsłabsze punkty drużyny Tampines - obydwu bocznych obrońców, skrzętnie to wykorzystując. Z kolei na własnym podwórku powinni zadbać o jakąś konkurencję dla swojego bramkarza: pierwsza i trzecia stracona bramka to ewidentnie jego zasługa.
Atmosfera na stadionie sprzyjała czynnościom pozakibicowskim: rodzina z kilkorgiem dzieci tuż przede mną w spokoju posilała się apetycznie wyglądającym zestawem sushi z plastikowego pudełka, ktoś inny w najwyższym rzędzie z ciekawością przyglądał się temu, co się dzieje poza stadionem, a wiele innych osób przechadzało się w te i z powrotem. W przerwie udałem się na poszukiwanie koszulki z dumnym emblematem jelenia, ale z pamiątek były dostępne tylko woda mineralna, coca-cola i chipsy.
Organizatorzy widowiska postanowili wzbogacić ofertę o występ grupy cheerleaderek, z których kilka miało niewielką nadwagę, a wszystkie bez wyjątku - duże problemy z synchronizacją z pozostałymi koleżankami. Tak czy owak popisy zostały nagrodzone brawami, a klaskały konkretnie cztery osoby, najwyraźniej najbliższa rodzina dziewcząt.
I to wszystko za jedyne pięć dolarów singapurskich wydanych na bilet wstępu.
0 komentarze:
Prześlij komentarz