Subscribe:

niedziela, 21 lipca 2013

FC Koper - Olimpija Ljubljana 1:1

FC Koper

21.07.2013 PRVALIGA 2013/2014
FC Koper - Olimpija Ljubljana 1:1

Koper lub z włoska Capodistria, to niewielkie, acz całkiem urokliwe miasteczko w Słowenii, nad wybrzeżem Adriatyku. Krótki wypad do centrum pozwala odkryć miniaturowe stare miasto z zabytkową katedrą ("stolnica") oraz wieżą dzwonniczą tuż obok (wejście: 3 Euro od osoby dorosłej, bilety w punkcie informacji turystycznej w pobliskim palacu Pretorio). Na placu ("trg") Tito znajduja się ponadto: palace Foresteria, Pizzarello, del Bello oraz  ulokowana w palacu Loggia całkiem niezła kawiarnia z darmowym dostępem do internetu, oczywiście pod warunkiem złożenia zamówienia na lody lub napoje – kelner osobiście poda hasło dostępu.
W niedzielne popołudnie przejechaliśmy wzdłuż nabrzeża portowego i plaży, na której każdy centymetr kwadratowy okupowany był przez koc, ręcznik lub półnagie ciało amatora słonecznej kąpieli – widok na pierwszy rzut oka mający niewiele wspólnego z wypoczynkiem, ale jak wiadomo, za kawałek slońca wiele osób jest gotowych zapłacić wysoką cenę, w sensie dosłownym i przenośnym.
Kameralny stadion położony jest kilkaset metrów od centrum, dzięki kilkunastometrowym jupiterom widoczny jest z każdego punktu miasta. Zainteresowanie widowiskiem umiarkowane, statystyki pomeczowe podały frekwencję na poziomie 500 osób. Bilety można nabyć pod jedną z trybun – w pomieszczeniu naprędce zaaranżowanym na kasę biletową (“bileterija”), obsługiwaną przez trzy przedstawicielki płci pięknej, z której jedna charakteryzowała się cechami przywódczymi: gdy komputer i drukarka odmówiły posłuszeństwa, natychmiast poleciła koleżankom wdrożenie planu B, czyli ręczne wypisywanie biletów. Biorąc pod uwagę wspomnianą frekwencję zadanie było jak najbardziej wykonalne.
Kilkunastoosobowa grupka przyjezdnych kibiców, wśrod nich sporo dziewczyn, raczyła się piwem w lokalu umiejscowionym pod drugą z trybun. Atmosfera piknikowo-familiarna, przyjazne rozmowy, roześmiane twarze, stojące nieopodal oddziały policyjne wydawały się kompletnym zbytkiem. Dominował kolor zielony, bo takim szczyci się kibicowska brać ljubljańskiej Olimpii.
Oznaczenie bramy wejściowej zupełnie inne niż to podane na bilecie, ale nie było o co kruszyć kopii, w końcu bijatyka o podwójnie sprzedane miejsce nie była wielce prawdopodobna. Główna trybuna skąpana w słońcu, kilka zacienionych rzędow zostało zajętych w okamgnieniu. Ekipy telewizyjne i gęsto ustawione kamery dodały imprezie niezbędnego blichtru – w końcu chodziło o mecz w najwyższej klasie rozgrywkowej kraju. 
Po gwizdku sędziego do ataku ruszyli goście, od razu widać, że zespół na tle miejscowych “światowy” – nie dość, że towarzyszył im na wyjeździe klub kibica, to jeszcze w składzie posiadający zawodnika czarnoskórego, oznaczonego numerem 4 Kameruńczyka, nota bene zdobywcę pierwszej bramki. Gospodarze grali wyjątkowo nerwowo, pierwsze długie podanie wylądowało pod nogami trenera na ławce (może obiecał, ze jakby co, to zagra?).
Repertuar przyśpiewek nadzwyczaj skromny, wobec czego zielono-biali kibice przystąpili (chyba z nudów) do werbalnego atakowania gospodarzy. Ponieważ czynili to z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy, lokalsi postanowili zareagowac i to w dość kuriozalny sposób: kilka pojedynczych odzewek z trybun wzbudziło salwy śmiechu miejscowych i skutecznie obrzydziło życie kibolom Olimpii, którzy zaczęli oglądać mecz. Po zdobyciu prowadzenia zanosiło sie przez chwilę na pogrom, bo siła rażenia Kopra wydawała się znikoma, a ataki rozbijane w zalążku, nierzadko jeszcze na własnej polowie boiska. Pojedyncze zagrania wzniecały gdzieniegdzie szmer oklasków, ale o regularnym dopingu nie było mowy. Dwie młode dziewczyny, które zasiadły w centralnej części trybuny wraz z pieskiem wydawały się wzbudzać większe zainteresowanie niż koncepcje taktyczne realizowane na boisku. Po przezroczystym dachu nad trybuną spacerowały sobie mewy, które prawdopodobnie widziały już na obiekcie ciekawsze mecze. Eksodus widowni rozpoczął się kilka dobrych minut przed przerwą i wcale nie oznaczał rozczarowania niskim poziomem sportowym zawodów – chodziło o jak najszybsze dotarcie do wodopoju – wspomniany lokal był jeden, a chętnych wielu.
Prawdziwy mecz rozpoczął się po przerwie, bo gospodarze rozochoceni minimalnym prowadzeniem faworyzowanej Olimpii wyszli z założenia, że nie taki diabeł straszny i ruszyli do ataku. Opłaciło się, po zdobyciu wyrównującej bramki na trybunach zapanowała euforia, a wyznaczony pracownik obiektu natychmiast nadmuchał kilkumetrową gumową maskotkę, żeby dodatkowo zamanifestować radość gawiedzi.
Na boisku zrobiło się nerwowo, piłkarze zaczęli sobie skakać do oczu, a w pewnym momencie biało-zieloni ultrasi chcieli zlinczować sędziego bramkowego za nieuznanie gola (bramkarz Kopra miał rzekomo wyciągnąć piłkę już spoza linii bramkowej). Agresywnej postawie przyjezdnych przyglądało się bez najmniejszej próby reakcji kilkunastu ochroniarzy i policjantów. Sędzia przeżył, arbiter główny rozdał kilka żółtych kartek, a remis się utrzymał, mimo doliczonych 4-ch dodatkowych minut gry.
Można sobie ironizować i dworować z poziomu ligi, jednakowoż pamiętając, że to właśnie Słowenia ostatecznie pogrzebała nadzieje Polski na finały Mistrzostw Świata w RPA w 2010 roku, gromiąc naszą reprezentację 9. września 2009 roku w Mariborze 3:0, po którym to meczu posadę selekcjonera stracił Leo “Why” Beenhakker.

sobota, 13 lipca 2013

FC Wohlen - Servette Genewa 1:2

FC Wohlen

13.07.2013 CHALLENGE LEAGUE 2013/2014
FC Wohlen - Servette Genewa 1:2

Mały, ale schludny i zwarty stadionik, wokół kompleks treningowy i kilka obiektów przemysłowych. Mecz otwarcia nowego sezonu nie wypadł w Wohlen okazale. Nie dość, że na stadionie nie pojawiły się tłumy widzow (co akurat można przynajmniej częściowo tłumaczyć kanikułami), to drużyna miejscowych musiała uznać wyższość spadkowicza z Super League z ubiegłego sezonu.
W kolejce do kasy grupa wyrostkow w barwach Servette z mozołem przypominała sobie słowka i zwroty w jezyku niemieckim, co w połaczeniu z akcentem francuskim brzmiało zabawnie. Przy okienku kazdy z nich zakupił bilet “stojacy” za 20 CHF i pomaszerował na obiekt. Do ostatniej chwili wahałem się co do rodzaju wejsciowki (trybuna: 40 CHF, zero znizek dla dzieci do lat 12-tu), w koncu zdecydowałem sie na wariant ekonomiczny (dwa “stojace”) a i tak wyladowalismy z synem na trybunie – albo porzadkowemu sie pomyliło, albo i tak przy tej frekwencji (mniej niz 3 tysiace widzow) nie miało to wiekszego znaczenia.
Serveciarze ulokowali sie za jedna z bramek, probowali coś nawet śpiewać, ale wypadło to w sumie dość blado. Dumnie powiewala za to calkiem sporych rozmiarow flaga z herbem Genewy. Daremnie rozgladalismy sie za szalikowcami druzyny gospodarzy. Albo miejscowy klub kibica byl gdzies na wakacjach, albo uznano, ze lipiec nie jest idealnym miesiacem do chodzenia w szaliku, albo po prostu i zwyczajnie – klub nie ma tzw. zagorzalych kibicow i nie mam tu wcale na mysli gorzaly – na stadionie z napojow wyskokowych mozna kupic tylko piwo, podobnie jak w wielu innych krajach europejskich z wyjatkiem Polski.
Sędzia dał znak do rozpoczęcia widowiska i mimo że 22 dorosłych facetów zaczęło uganiać się za piłka, widowiska nie było. “Kasztanowi” ruszyli ostro do przodu, z zamiarem udowodnienia miejscowym, ze wizyta zaszczycili ich światowcy, ale wszystkie akcje konczyły się mniej więcej na 20-tym metrze od bramki FC Wohlen. Trzeba przy okazji pochwalic linie obronna biało-niebieskich, zwłaszcza prawego obroncę Dylana Stadelmanna, który tuz przed koncem pierwszej połowy wręcz ośmieszyl napastnika gości sprawna interwencja, oraz stopera Albana Pnishiego, jednoczesnie kapitana drużyny, który imponował wyjatkowo roztropnymi zagraniami w sytuacjach, które zasługiwały na wybicie piłki na oślep w trybuny. W środku pola paroma technicznymi zagraniami popisał się Kakoko, ale połowa gości pozostawała strefa zamknieta aż do momentu, w którym niewinna centra w pole karne wymusiła nieprzepisowe zagranie jednego z genewskich obronców a w konsekwencji rzut karny, który na bramkę zamienił Portugalczyk João Paiva . O dziwo zupełnie nie wpłynęło to negatywnie na morale kibiców Servette za bramk, którzy dalej nucili sobie i pokrzykiwali jak gdyby nigdy nic.
I jak to zwykle bywa, druga odsłona meczu przyniosła zupełnie nowe rozdanie. FC Wohlen praktycznie przestało istniec, a bramki na przyjezdnych były kwestia czasu. Skonczyło sie na dwoch, a dominacja Servette zaczeła byc nawet nudna. Widac, ze zespoł ma aspiracje szybkiego powrotu do najwyzszej klasy rozgrywkowej, ciekawe na jak dlugo starczy Kasztanowym determinacji. W tym sezonie stawka w Challenge League nie wydaje sie przesadnie mocna, choc jak zawsze – niespodzianki moga sie zdarzyc i np. Winterthur czy Vaduz tez mocno zapragna powrotu do szwajcarskiej ekstraklasy.
Po meczu jeszcze tylko pamiatkowe zdjecie na tle autokaru Servette i mozna było udac sie w droge powrotna do domu z nadzieja, ze trafi sie predzej czy pozniej w nowym sezonie jakies bardziej zacne widowisko.