Subscribe:

niedziela, 15 grudnia 2013

SSC Napoli - Inter Mediolan 4:2

SSC Napoli

15.12.2013 SERIE A 2013/2014
SSC Napoli - Inter Mediolan 4:2

Po wielu latach posuchy w Neapolu znów rozbłysły nadzieje na wielki futbol  i jeszcze większe sukcesy. To nie przypadek, że taksówkarz, który wiózł nas z lotniska do hotelu na wieść o tym, że wybieramy się na mecz, wyjął z kieszeni i uroczyście ucałował zdjęcie Diego Maradony - bożyszcza Neapolu drugiej połowy lat 80-tych ubiegłego stulecia. Zakupiony 30. czerwca 1984 roku z Barcelony (za transakcją stała podobno neapolitańska mafia) Argentyńczyk poprowadził Napoli do podwójnego triumfu w sezonie 1986/87 - Mistrzostwa i Pucharu Włoch.
Przed obecnym sezonem drużynę objął Rafael Benitez, który w iście ekspesowym tempie ściągnął pod Wezuwiusz niechcianych w swoich klubach Claudio Reinę z Liverpoolu oraz Jose Callejona i Gonzalo Higuaina z Realu Madryt. Największą gwiazdą Napoli pozostaje jednak Słowak z charakterystycznym irokezem na głowie - Marek Hamsik, który w meczu przeciwko Interowi nie zagrał ze względu na kontuzję.
Przed meczem jak zwykle można było nabyć klubowe pamiątki, przede wszystkim szaliki, wśród których, i tu niespodzianka, prym w sprzedaży wiódł ten z niepochlebnym napisem na temat Juventusu. Tu prawdopodobnie fani Napoli i Interu mogli złapać tzw. wspólny język.
Na trybunach Stadio San Paolo zasiadło ponad 40 tysięcy widzów, w tym bardzo liczna i ubrana na czarno ekipa z Mediolanu. Pierwsze minuty to wzajemne "macanie się" godnych siebie przeciwników, z których bardziej zdecydowani wydawali się być gospodarze i w 9. minucie Higuain otworzył wynik. Nie zdeprymowalo to zupełnie drużyny Interu, której szefowal Cambiasso, zastępując w tej roli innego Argentyńczyka, legendę mediolańskiego klubu, Zanettiego, który tym razem zasiadł na ławce rezerwowych - zdaje się, że to znak czasu. Kapitan azzuro-nerich zdobył wyrównanie w 35. minucie i gdy wydawało się, że Inter ma gospodarzy na wyciągnięcie ręki, ci użądlili dwukrotnie w przeciągu trzech minut, doprowadzając widownię do euforii. Inter nie byłby jednak Interem, gdyby natychmiast nie wylizał ran i strzelił tzw. bramkę do szatni. Wynik 3:2 do przerwy zapowiadał duże emocje w drugiej odsłonie i zapowiedź się potwierdziła: dominacja przyjezdnych nie podlegała dyskusji, choć Napoli wyprowadzało groźne kontry. Jedna z nich zakończyła się powodzeniem, w 81. minucie ze zdobycia bramki będącej ukoronowaniem bardzo dobrego występu cieszył się Callejon. Co prawda w futbolu tak sie zdarza, że przegrywa drużyna lepsza i dojrzalsza taktycznie, to jednak pewien niesmak pozostal: sędzia zupełnie niepotrzebnie usunął za (niezamierzone moim i moich kolegów zdaniem) zagranie reką Alvareza (nota bene: kolejny Argentyńczyk na boisku). W znaczny sposób ograniczyło to poczynania Interu, a przy okazji przyćmiło nieco blask zwycięstwa gospodarzy.
Po meczu o taksówkę, zwłaszcza na pięciu chłopa, było niezwykle trudno. Nam się jednak udało, a kierowca z rozbrajającym uśmiechem po zakończeniu kursu poprosil o pięcioeurowy napiwek. Kołaczcie, a otworzą wam...

niedziela, 20 października 2013

FC Thun - FC Sion 1:0

FC Thun

20.10.2013 SUPER LEAGUE 2013/2014
FC Thun - FC Sion 1:0

Stadion usytuowany przy zjeździe z autostrady, nie sposób nie trafić. Tuż obok galeria handlowa, z dużym parkingiem podziemnym, z którego korzystają zarówno zakupowicze, jak i kibice piłkarscy w dniu meczu. Pamiątki klubowe do nabycia w obszernym sklepie w budynku stadionu oraz w niewielkiej budce na przeciwko jednego z wejść na sektory. Oprócz tego tradycyjne białe kiełbaski i precle, no bo jakże by inaczej. Nad bramkami wejściowymi brak oznaczeń sektorów jest zaskakujący (trzeba pytać, "czy to tutaj?"), ale na szczęście stadion nie jest przesadnie duży - może pomieścić ok. 10 tysięcy kibiców.
Sektor rodzinny, na którym zasiedliśmy (bardzo atrakcyjne ceny biletów w porównaniu z biletami standardowymi) wypełniony może w połowie, być może ze względu na stosunkowo niewielką atrakcyjność przeciwnika. W 10-cio zespołowej Super League obydwie drużyny przed sobotnim spotkaniem plasowały się w strefie spadkowej, tuż nad 9. Aarau i zamykającą tabelę Lozanną. Poziom zawodów, przynajmniej w pierwszej połowie, dość dokładnie odzwierciedlał miejsce drużyn w ligowej tabeli, w zasadzie jedynym ciekawszym zdarzeniem był strzał gospodarzy w słupek, po którym publiczność choć na chwilę została wyrwana z letargu. Do boiskowej mizerii dostroili się też miejscowi szalikowcy, których śpiewy okraszane waleniem w bęben były tak monotonne, że wiele osób zaczęło patrzeć w ich kierunku z nadzieją, że może w końcu kiedyś przestaną. Z braku innych atrakcji publiczność zaczęła też komentować czapkę (hełm?) a'la Petr Cech, którą przywdział łotewski bramkarz drużyny gości.
I jak to zwykle bywa, po przerwie zaczęły się dziać rzeczy bardziej interesujące, głownie dlatego, że miejscowi znacznie przyspieszyli grę, w wyniku czego notorycznie byli łapani na spalonym. Co ciekawe, reakcja publiczności wskazywała na to, że albo nie jest świadoma tego elementu przepisów albo że uznaje sygnalizację sędziów za działanie złośliwe. Rzeczywiście, w przypadku odgwizdywanych fauli można się było pokusić o postawienie tezy o stronniczość, jednak spalone były kilkumetrowe, więc bezdyskusyjne, łacznie z tym, po którym została zdobyta nieuznana bramka. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze: Schneuwly mógł się w końcu cieszyć ze zdobytej w 87. minucie bramki, mimo że parę minut wcześniej był mocno sfrustrowany decyzją sędziego. Thun poszedł za ciosem, ale wprowadzony za zdobywcę bramki na parę końcowych minut Sadik wykazywał się bądź rażącą nieskutecznością, bądź postawą samolubną, dzięki czemu zebrał parę "pozdrowień" od kolegów.
Kibiców FC Sion przyjechało kilkunastu, ale byli chyba incognito, bo poza tym, że siedzieli w sektorze przeznaczonym dla gości, nie charakteryzowali się niczym, co pozwalałoby na ich identyfikację. Czyżby pomysł na bezpieczne kibicowanie na meczach wyjazdowych?

sobota, 5 października 2013

Śląsk Wrocław - Zagłębie Lubin 2:0

Śląsk Wrocław

05.10.2013 EKSTRAKLASA 2013/2014
Śląsk Wrocław - Zagłębie Lubin 2:0

Właściwie nie wiadomo, dlaczego zwycięzcą tego "meczu podwyższonego ryzyka" został Śląsk. Pod względem czysto sportowym goście w niczym wrocławianom nie ustępowali, a końcowy rezultat mógł być zupełnie inny, gdyby skutecznie wykończyli choćby jedną z akcji w końcówce pierwszej połowy. Kapitalny moim zdaniem mecz rozegrał Pavel Vidanov, którego szarże prawą stroną boiska stwarzały największe zagrożenie dla bramki strzeżonej przez Gikiewicza. Szkoda, że nie mamy w lidze więcej tak dynamicznych i zawziętych obrońców jak Bułgar, który dodatkowo mówi nieźle po polsku (w końcu gra w Zagłębiu już trzeci sezon).
Argumenty piłkarskie Śląska tamtego wieczoru to wyjątkowo słaby Mila, który powinien być zmieniony najpóźniej w przerwie spotkania, rażąco nieporadny Kaźmierczak, niby-napastnik Patejuk oraz irytujący wiecznymi "kółeczkami" Paixao. Na tym dość mizernie wyglądającym tle, przyzwoicie zaprezentowali się obrońcy gospodarzy, zwłaszcza swobodnie operujący piłką Ostrowski (szkoda, ze ma juź 31 lat, a wcześniej niepotrzebnie zmarnował kilka lat kariery niepotrzebnymi transferami do Legii, a potem do Widzewa) oraz zdecydowany w zagraniach Pawelec. Okazuje się, że to wystarczy, żeby pokonać nieźle poukładaną drużynę Zagłębia, nota bedne pierwszy raz prowadzoną przez Oresta Lenczyka.
O wiele ciekawiej wypadły zawody w tzw. oprawie meczowej - wygrali je zdecydowanie miejscowi kibice, co zresztą widać na zdjęciach. Niemniej Miedziowi też wypadli w tej konkurencji całkiem nieźle, przede wszystkim stawiając się na Stadionie Miejskim liczną, zwartą kolorystycznie grupą, dysponującą flagami oraz (no bo jakże inaczej) racami, które odpalono w drugiej części spotkania. O animozjach między kibicami obydwu klubów powszechnie wiadomo, tym bardziej więc dziwił brak oznak wzajemnej wrogości przez większą część spotkania. Niestety, tradycji w końcu stało się zadość i obydwie strony przesłaly sobie sobie wiele wyrazów "serdeczności".
Kilka dni po meczu doszło do ważnych rozstrzygnięć w sprawie struktury własnościowej wrocławskiego klubu - to jeden z paradoksów polskiego futbolu, że klubowi, który stawał na pudle po trzech ostatnich sezonach (w tym Mistrzostwo Polski wywalczone w 2012 roku) permanentnie groziło bankrutcwo, a wszyscy odetchnęli, gdy tzw. sponsor klubu zabrał zabawki z piaskownicy, godząc się na odsprzedaż swoich udziałów miastu. Biez wodki nie razbieriosz.

niedziela, 29 września 2013

Hellas Werona - Livorno 2:1

Hellas Werona

29.09.2013 SERIE A 2013/2014
Hellas Werona - Livorno 2:1

Ze Stadio Marc'Antonio Bentegodi korzystają obydwa kluby z Werony, z których większe sukcesy jak dotąd odnosili gospodarze niedzielnego spotkania (mistrzostwo Włoch w sezonie 1984/85). Obiekt nie jest nowy, ale wszystkie sektory są zadaszone, co ze względu na deszczową pogodę towarzyszącą zawodowm przez cały czas, bardzo się przydało.
Kibice stawili się dość licznie (ok. 21 tysięcy) uzbrojeni w liczne flagi i transparenty, ale znaczna część trybun świeciła pustkami. Z Livorno przyjechała kilkunastoosobowa grupka fanów, których praktycznie nie było slychać. Też przywieźli parę flag.
Oczy wiekszości kibiców skierowane były na największa gwiazdę Hellas, czyli Lukę Toniego. Nigdy pewnie nie zrozumiem, jak to dwumetrowe krówsko zdołało przekonać do siebie trenerów tak licznych klubów – we Włoszech trudno wymienić te, w których facet nie grał. Po dwóch sezonach w Bayernie odesłano go do II-giej drużyny wojażującej po boiskach trzeciej bundesligi. Cechą charakterystyczną gry tego osobnika jest to, że po ewentualnym przyjęciu piłki (a nie jest technicznym wirtuozem) toczy heroiczny bój ze stojącym za nim obrońcą, po czym podaje piłkę (najczęściej do tyłu) padając na murawę – dzięki czemu wyrobił sobie markę wojownika, jednego z tych, co to na boisku zostawiaja płuca, nerki, a jak trzeba, to inne organy też. O szybkosci czy przyspieszeniu, którym dysponuje Luca Toni taktownie nie wspomnę, żeby się nie znęcać – w końcu to nie za moje pieniądze biega sobie po boiskach Serie A mimo swoich 35-ciu lat.
Livorno zaskoczyło mnie brakiem znanych nazwisk w składzie, ale przede wszystkim poukładaną grą – wyglądało na to, że goście przyjechali do Werony obwąchać teren i jak się da – skosić całą pulę. Dość powiedzieć, że po pierwszej połowie powinni prowadzić 3:1, ale natrafili na wyśmienicie dysponowanego tego dnia bramkarza Hellas, Rafaela, który parokrotnie wyciągal piłkę w sytuacjach wręcz nieprawdopodobnych. Oba zespoły schodziły więc do szatni po pierwszych 45-ciu minutach przy stanie 1:1 i wiele wskazywało na to, ze Livorno zrealizuje swój wyżej opisany cel i pójdzie za ciosem. Niestety, z jakichś względów, zamiast kuć żelazo póki gorące, goście wyszli po przerwie na boisko żeby bronić remisu. Futbol jest wyjątkowo mściwy w takich przypadkach i po dość problematycznym karnym (dwumetrowe cielsko bohatera wcześniejszego akapitu) wywaliło się w polu karnym na tyle efektownie, że sędzia wskazał wapno.
Po meczu urządziłem sobie prywatne zawody sportowe. W strugach deszczu pobiegłem do samochodu zaparkowanego kilkaset metrow od stadionu.