29.12.2012 CHAMPIONSHIP 2012/2013
Bolton Wanderers - Birmingham City 3:1
Sprytnie pomyślane: tuż przy mogącym pomieścić ok. 30 tysięcy widzów Reebok Stadium zlokalizowane zostały centra handlowe z olbrzymimi parkingami. Tak wię tuż przed meczem można coś zjeść w w rozlicznych knajpach, zrobić zakupy, zanieść je do samochodu, by potem cieszyć się widowiskiem sportowym.
Przed meczem wstąpiliśmy do sklepu z klubowymi pamiątkami. Ani barwy, ani logo Boltonu nie są szczególnie powalające, do tego w kombinacji ze wzornictwem adidasa - moim skromnym zdaniem najmniej atrakcyjnym spośród znanych marek sportowych, tak więc nie wychodziliśmy ze sklepu obładowani siatkami.
Ze styczniowego meczu przeciwko MU na Old Trafford z wyjściowego składu Wanderers zapamiętałem tylko bramkarza, co nie jest zadaniem szczególnie trudnym - Węgier, rudy, a do tego na nazwisko ma Bogdan (choć powinien mieć na imię).
Championship to idealne miejsce dla obydwu drużyn: ani tradycje, ani liczba trofeów nie powalają, znanych nazwisk jak na lekarstwo. Obydwie drużyny będą musiały solidnie popracować w dalszej części sezonu nad utrzymaniem się na zapleczu Premier League, choć obaj trenerzy zgodnie zapewniają, że aspiracje mają o wiele większe - no ale cóż innego wypada powiedzieć opiekunowi zespołu.
Początek spotkania senny, aż do 11. minuty, w której to napastnik gości Nikola Žigić wsadził głowę tam, gdzie niejeden bałby się wsadzić nogę i otworzył wynik. Odwagę musiał odpokutować: zamiast cieszyć się z bramki wraz z kolegami, musiał być przez kilka minut opatrywany przez lekarza drużyny. Serb od tego momentu nie pokazał nic, truchtając sobie luźno w środkowej części boiska, by pod koniec spotkania za zupełnie niepotrzebny, bezmyślny faul dostać drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę. Aż się wierzyć nie chce, że Birmingham dwa i pół roku temu wysupłało za niego Walencji ponad 6 milionów funtów. Warto wspomnieć, że lokalni rywale Aston Villi okazali się parę ładnych lat wstecz niezbyt gościnni dla naszych "gwiazd": Olisadebe i Świerczewskiego, którzy albo nie grali, albo narzekali, że nie grają.
Gospodarze jeszcze przed przerwą wyszli na prowadzenie. Szczególnie druga bramka, autorstwa Koreańczyka Chung Yong Lee, zasługuje na wyróżnienie - facet nie ujdzie pewnie uwagi kogoś z Premier League, przypomina Park-Ji Sunga z jego najlepszych lat spędzonych w MU.
W II-giej połowie strzał Andrewsa z rzutu karnego ustalił wynik spotkania. Ok. 15 tysięcy kibiców zadowolonych z wyniku opuśiło stadion, część zapewne w poszukiwaniu kreakcji na zabawę sylwestrową w pobliskim centrum handlowym.
0 komentarze:
Prześlij komentarz