Subscribe:

poniedziałek, 31 marca 2014

FC Luzern - FC St.Gallen 1:1

FC Luzern

11.08.2012 AXPO SUPER LEAGUE 2012/2013
FC Luzern - FC St.Gallen 1:1

Pierwsze 45 minut to straszliwe nudy, do tego stopnia, że zaczęliśmy żałować zmarnowanego sobotniego wieczoru, i to po 68 CHF od łebka. Do tego wszystkiego, żeby nabyć colę lub nawet kiełbaskę w stadionowym food-boxie (słowo honoru, tak stało na tabliczkach), trzeba było najpierw nabyć kartę płatniczą. Miałem powiedzieć, żeby się w takim układzie ugryźli, ale zapomniałem jak jest po niemiecku to, w co się mieliby ewentualnie ugryźć, a poza tym co mi biedna dziewczyna z food-boxu zawiniła, w końcu to nie jej pomysł. 
I gdy tak sobie siedzieliśmy o suchym pysku, zmartwieni poziomem sportowym meczu bądź co bądź "Superligi", coś drgnęło. Konkretnie za sprawą zawodnika przyjezdnych, Dejana Janjatovicia (nota bene obywatela Niemiec), który kapitalnym strzałem spoza pola karnego zafundował FC St.Gallen prowadzenie. Luzern zawyło z bólu, a następnie rozpoczęło, z konsekwencją godną podziwu, realizację taktyki znanej powszechnie na polskich boiskach - "na aferę". Polega ona na wkopywaniu piłki w pole karne z nadzieją, że w tumulcie uda się komuś końcówką sznurowadła lub obitą solidnie łydką skierować ten wyjątkowo swawolny przedmiot do bramki. W związku z czym ok. dwunastotysięczna widownia co chwila podrywała się z miejsc. Lucerniakom udało się w 85. minucie, w ogromnym zamieszaniu ktoś kogoś potrącił, ktoś inny kogoś odepchnął, tak że ten ostatni padł na ziemię jak rażony piorunem, w związku z czym sędzia, który stał bardzo blisko wspomnianego kotła, wskazał na "wapno". Rzut karny wykorzystał Bułgar Dymitar Rangelov, który kilka lat wcześniej bez większego powodzenia próbował swych sił w Borussii Dortmund oraz Energie Cottbus.
Jeszcze przed wyrównaniem stanu meczu kibice gospodarzy postanowili uatrakcyjnić widowisko za pomocą odpalenia rac, których wnoszenie na stadion, jak powszechnie wiadomo, jest surowo wzbronione. Nic tak jednak oczywiście nie smakuje, jak zakazany owoc, wkrótce okazało się, że fani Zielonych (czyli St. Gallen) również (pewnie na wsiakij pażarnyj słuczaj) przywieźli ze sobą kilka sztuk. Pozwoliło mi to na wykonanie kilku ciekawszych zdjęć z imprezy.
Liga szwajcarska ma jakiś poziom i ten poziom jest niski, sądzę jednak, że na polską ekstraklasę śmiało by wystaczył, ale może jestem niesprawiedliwy. Daj Boże, że dojdzie do jakiegoś bezpośredniego pojedynku w Lidze Europy, wtedy będzie wiadomo konkretnie.
Z niewielu pozytywów pod względem sportowym na uwagę zasługuje gra niejakiego Ezequiela Oscara Scarione, Argentyńczyka oznaczonego numerem "10", prowadzącego grę przyjezdnych. Wyszkolenie techniczne, a zwłaszcza umiejętność odwrócenia się przodem do bramki przeciwnika po otrzymaniu podania oraz kapitalne podania do partnerów, mogą rodzić skojarzenia z lepszymi niż szwajcarska ligami europejskimi. Aż dziw bierze, że nie został jeszcze wyrwany przez  jakiś lepszy klub, a ze statystyk na mojej ulubionej stronie internetowej soccerway.com wynika, że facet gra w Szwajcarii ponad dziesięć lat i obija się głównie między FC Thun i FC St.Gallen. Chyba że jest mu w Kraju Helwetów po prostu dobrze (w sumie to dość prawdodobne), jest bogaty z domu (lub z ożenku), a w piłkę gra dla przyjemności własnej oraz szwajcarskiej publiczności. Albo i jedno, i drugie, i trzecie. Amen.

sobota, 29 marca 2014

Miedź Legnica - GKS Katowice 3:0

Miedź Legnica

29.03.2014 1.LIGA 2013/2014
Miedź Legnica - GKS Katowice 3:0

Do Legnicy wybierałem się już parokrotnie, aż w końcu nadarzyła się okazja, której nie sposób było się oprzeć. Koleżeńskie koneksje sprawiły nawet, że dostąpiłem zaszczytu nurzania się w luksusie związanym z otrzymaniem biletu do strefy VIP-owskiej. Napoje, przekąski ciepłe i zimne, słodycze i barszczyk - jednym słowem - czym chata bogata. Wiosenne słońce stworzyło w sobotnie późne popołudnie na stadionie Orła Białego wręcz idealne warunki do gry - ani za ciepło, ani za zimno, w sam raz, by wybiec na murawę i zaprezentować ok. dwuipółtysięcznej publiczności swój kunszt piłkarski. Podniosły nastrój udzielił mi się do tego stopnia , że przez chwilę zacząłem żałować, że sam nie mam badań lekarskich kwalifikujących mnie do występu, ale zaraz mi przeszło i postanowiłem skupić się na obserwacji widowiska. 
W obu drużynach wiele znanych w polskim piłkarskim światku nazwisk, przy czym więcej z nich chyba jednak w "Miedziance", która przygarnęła całą rzeszę boiskowych obieżyświatów. W budynku klubowym w ubraniu "cywilnym" zameldował się również Zbigniew "Zaki" Zakrzewski, strzelec wyborowy zespołu, jak wieść gminna niesie - zawieszony za kartki, które kolekcjonuje z równym zapałem, co bramki.
Po pierwszym gwizdku sędziego do przodu ostro ruszyli goście, którzy w pierwszej minucie mogli wyjść na prowadzenie, ale w pojedynku sam na sam górą okazał się Andrzej Bledzewski. Mimo że obu drużynom raczej nie grożą już w tym sezonie ani awans, ani spadek (chociaż kto to wie, do rozegrania pozostało jeszcze ponad dziesięć kolejek), piłkarze po boisku poruszali sie żwawo, nadrabiając brak finezyjnej taktyki zaangażowaniem oraz twardą męską grą, choć kości wcale nie trzaskały, a sędzia gwizdka używał rzadko. Siły były wyrównane z lekkim wskazaniem na GKS, aż do 30. minuty, kiedy pewnym strzałem wynik otworzyl Patryk Szymański. Nie minęły kolejne dwie minuty i wynik brzmiał 2:0. Przepięknym szczupakiem popisał się Mateusz Kamiński, tyle że skierowal piłkę do własnej bramki. Cóż, bywa - nie pierwsza i zapewne nie ostatnia bramka samobójcza, gdyby nie to, że zawodnik wpisał się do annałów światowej piłki nożnej tuż po przerwie, ponownie strzelając do własnej bramki, tym razem z woleja (widać, że jest wszechstronny). Nie jestem pewien, czy chodziło o to, że zawsze chciał być napastnikiem, czy po prostu zasygnalizował legniczanom chęć przejścia do Miedzi. Wśród gości prym wiódł Przemysław Pitry, który kilka razy zaprezentowal młodszym kolegom umiejętność gwałtownego przyspieszenia akcji, minięcia kilku przeciwników w strefie środkowej boiska. Widać, że operowanie piłką nie sprawia mu żadnych trudności - niestety kilku kolegom z drużyny już tak. Siedzący w rzędzie poniżej Jan Furtok kilkukrotnie skomentował zagrania GKS-u w sposób określany mianem dosadnego. Na moja uwagę, że jego następców w Katowicach ani widu, ani słychu, tylko wymownie spojrzał i po dżentelmeńsku pozostawił ją bez komentarza. Za to kibiców ma Gieksa naprawdę niezłych: nie dość, że stawili się w Legnicy liczną grupą i zaprezentowali barwną oprawę oraz wyszukane popisy wokalne, to do tego wspierali swoich ulubieńców dosłownie przez cały mecz, zupełnie nie zrażając się niekorzystnym wynikiem. W dziedzinie kibicowania trudno cokolwiek zarzucić również miejscowym - głośno, barwnie, kulturalnie - aż miło było popatrzeć i posłuchać (może to ze względu na obecność na trybunach prezydenta miasta, pana Tadeusza Krzakowskiego?). Skierowali nawet specjalne pozdrowienia dla Mijagi, Tadka oraz Rabczenki (patrz jedno ze zdjęć poniżej), którzy jeśli tylko oglądali transmisję telewizyjną, musieli być wniebowzięci.
Wynik 3:0 stał się faktem. Katowiczanie podeszli do swoich kibiców i z zadumą wsłuchiwali się w ich komentarze, z których najbardziej adekwatny do sytuacji, a jednocześnie na wskroś praktyczny był ten "do roboty!". Zadowoleni z siebie gospodarze rownież udali się do swoich fanów, a potem zapewne po osobiste pochwały od pani prezes klubu, Martyny Pajączek - w kraju, w którym kobiety piastowały stanowiska Prezesa Rady Ministrów czy Prezesa Narodowego Banku Polskiego, taka funkcja nikogo już nie dziwi.
Esencja sportu - ktoś się smuci, by cieszyć się mógł ktoś.

niedziela, 23 marca 2014

FC Zurich - FC Basel 0:0

FC Zurich

23.03.2014 SUPER LEAGUE 2013/2014
FC Zurich - FC Basel 0:0

Jeden z najsłabszych meczów, na jakich byłem w swojej karierze ground hoppera. Ktoś mógłby się spodziewać przyzwoitego poziomu zawodów – w końcu czwarta drużyna w tabeli podejmowała lidera rozgrywek. Do tego gospodarze mieli realne szanse na zajęcie w lidze 2. miejsca premiowanego udziałem w elitarnej Lidze Mistrzów.
Poza oprawą meczową (zadymiło na kolorowo w obydwu sektorach kibicowskich) oraz gradobiciem w przerwie, trudno wspomnieć o czymś interesującym. No może oprócz tego, że tym razem również mój młodszy syn postanowił nam towarzyszyć, ale jakość widowiska sprawiła, że chyba nie będzie miał ochoty na dalsze stadionowe wojaże, przynajmniej w lidze szwajcarskiej.
Sąsiedzi zza miedzy, czyli Grasshoppers Zurych, tego samego dnia wygrali na wyjeździe z Young Boys 4:0, dzięki czemu umocnili się na 2. miejscu w tabeli. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że depczą FC Basel po piętach.
Wieczorem w TV obejrzeliśmy sobie szlagier Primera Division - Real Madryt podejmował na Santiago Bernabeu Barcelonę. Niby ta sama dyscyplina sportu, a jednak wrażenia diametralnie inne. Cóż, liga szwajcarska na swojego Messiego musi najwyraźniej zaczekać.

niedziela, 26 stycznia 2014

Inter Mediolan - Catania 0:0

Inter Mediolan

26.01.2014 SERIE A 2013/2014
Inter Mediolan - Catania 0:0

Po mizerii doświadczonej poprzedniego dnia w Palermo mieliśmy nadzieję na solidną rekompensatę w postaci gradu bramek strzelonych na San Siro. Porównanie do pojedynku Dawida z Goliatem nasuwało się samo: wielki Inter Mediolan przed własną publicznością kontra najsłabsza drużyna Serie A. Żadna bramka nie padła, a jedyna różnica z meczem w Palermo to tempo gry – pierwszoligowcy poruszali się po boisku znacznie szybciej. Gabriel Milito, który wyszedł w podstawowym składzie, a po kontuzji Cambiasso przejąłod niego opaskę kapitana przypomniał, że jest rasowym napastnikiem, ale pieczęci nie przystawił, choć bramkowych sytuacji miał kilka. Dość senną atmosferę pod koniec pierwszej połowy przerwał wybuch radości po informacji na telebimie, że AC Milan przegrywa na wyjeździe z Cagliari (ostatecznie wygrał 2:1). Wśród gości uwagę przykuwał Leto, którego pamiętam z wystepów w Panathinaikosie. Fizjonomią i sposobem poruszania się po boisku przypomina Cavaniego, ale zupełnie niepotrzebnie wdaje się w bezproduktywne dryblingi, by po stracie piłki bezradnie patrzeć na sędziego z nadzieją, że ten odgwiżdże faul. Po przerwie grę Interu miał uporządkować Kovacić, ale brakło mu zdecydowania w kluczowych momentach wymiany podań.
Inter w tym sezonie wielkiej roli raczej nie odegra, najbardziej prawdopodobne wydaje się zdobycie prawa do gry w Lidze Europy. Do tego nowy współwłaściciel zapowiedział między wierszami przykręcenie transferowego kurka, a na ewentualne nowe wzmocnienia kibice drużyny mogą liczyć tylko w przypadku uzyskania środków ze sprzedaży któregoś z obecnych zawodników – dewiza jakże inna od tej, dzięki której przez lata Inter święcił triumfy zarówno w Italii jak i na podwórku międzynarodowym.
Bilans weekendu: obydwu klubom sycylijskim udało się nie wygrać i nie przegrać, przy czym zdecydowanie jaśniejsza przyszłość rysuje się przed Palermo - wiele wskazuje na to, że w przyszłym sezonie zamieni się miejscami w ligach ze swoimi sąsiadami z wyspy.

sobota, 25 stycznia 2014

US Palermo - Modena 0:0

U.S. Palermo

25.01.2014 SERIE B 2013/2014
US Palermo - Modena 0:0

Miał być Don Corleone, przyszedł Pinokio. Mieszanka futbolowo-sycylijska miała przyprawić o dreszcz emocji, ale zamiast nich doświadczyliśmy chwilami ulewnego deszczu i nudy wiejącej z boiska.
Ktoś mógłby spodziewać się łatwego zwycięstwa gospodarzy: liderujące w Serie B Palermo podejmowało zespół okupujący dolną część tabeli, realnie zagożony spadkiem do niższej ligi. Absolutnym minimum miało być obejrzenie choć jednej bramki, ale i na to nie zanosiło sie po kilkunastu pierwszych minutach spotkania. Palermo raziło nieporadnością w grze i na tle całkiem dobrze zorganizowanej Modeny nie wyglądało na zespół walczący o powrót do elity włoskiego futbolu.
Kapitanem miejscowych jest Abel Hernandez. 23-letni Urugwajczyk stanowi o sile ognia swojego zespołu: przed meczem z Modeną mial na swoim koncie 11 z 33 strzelonych przez Palermo w bieżącym sezonie bramek, ale sobotnie deszczowe i wietrzne popoludnie tym razem nie sprzyjało snajperskim popisom zawodnika – tak naprawdę nie miał ani jednej okazji określanych mianem „stuprocentowych”. A że wsparcie w linii pomocy miał mizerne, skończyło sie na bezładnej bieganinie wdzłuż i wszerz boiska. Jedyne co pozostanie przez jaki czas w pamięci, to podobieństwo do Didiera Drogby (łącznie z numerem na koszulce: „11”), które Hernadzez stara się (pewnie podświadomie) pielęgnować: porusza się w sposób niemal identyczny do piłkarskiej legendy Wybrzeża Kości Słoniowej (oraz Chelsea, bo występy w Galatasaray wyglądają na tzw. „łabędzi śpiew”), ma teź bardzo podobną fryzurę.
Curva Sud cieszyła się i w tym przypadku względnie najwyższą frekwencją – to wlaśnie na tej trybunie zasiadają najwierniejsi sympatycy klubu na wielu stadionach. Ale i tak zainteresowanie meczem lidera Serie B bylo dość umiarkowane, na mój gust pojawiło się na Stadio Renzo Barbera nie więcej niz 10 tysięcy osób.
Gra rzadko kiedy wzbudzała żywsze reakcje. Po przerwie ciut żwawiej zaczęli się poruszać goście, co zmusiło albańskiego bramkarza Palermo do dwóch popisowych interwencji w przeciągu zaledwie jednej minuty. Cztery żółte karki (po dwie dla każdej ze stron) dopełniają remisowej statystyki spotkania.
Gdyby nie fatalna pogoda ponownie wybralibyśmy się na spacer do miasta, ale i tak udało nam się zobaczyć co nieco przed meczem i zrobic kilka zdjęć, które będą zdecydowanie najcenniejszym trofeum z wyjazdu, bo do samego meczu wspomnieniami wracać raczej nie będziemy.