28.04.2013 SERIE A 2012/2013
FC Torino - Juventus 0:2
FC Torino - Juventus 0:2
O bilety na mecz było niezwykle trudno, ale w końcu się udało - gdyby nie znajomości w Italii, wszelkie wysiłki byłyby zupełnie daremne. Wiadomo - w końcu chodziło o wielkie derby Turynu. O dziwo, będąc kilka godzin przed rozpoczęciem meczu w centrum miasta, nie zobaczyliśmy ani jednej sztuki kibica któregokolwiek z zespołów. Owszem, w sklepie z pamiątkami Torino było dość tłoczno, ale klientela wyglądała na przypadkową.
Z Piazza Carlo Felice najlepiej dostać się na Stadio Olimpico tramwajem nr 4 - z przystanku wzdłuż parku idzie się na obiekt dobre 10-15 minut. Na miejscu kocioł: punkty gastronomiczne przeplatające się ze stoiskami z pamiątkami klubowymi, wśród których grasuje ubrana na bordowo (pardon: "kasztanowo") ciżba w każdej kategorii wiekowej. Panuje atmosfera podniecenia z głośno artykułowaną żądzą rewanżu na drużynie rywala, któremu od wielu lat wiedzie się i piłkarsko, i finansowo zdecydowanie lepiej, a ponadto derby z rundy jesiennej zakończyły się sromotną porażką FC Torino (0:3). Juventus lżony jest chętnie oraz na wszystkie sposoby: werbalnie, na migi, jak również za pomocą napisów umieszczanych na koszulkach, flagach i transparentach. Jeśli nagle w tłumie pojawiliby się: marynarz, więzień, zebra lub po prostu ktoś inny w stroju w biało-czarne paski, szanse na przeżycie miałby niewielkie. Stojący w pobliżu parku młodzieńcy dla animuszu odpalili kilka petard, ku wyraźnej uciesze tłumu. Oddziały policji przybyły licznie, groźnie wyglądający carabinieri zdawali się wyczekiwać okazji do zaprezentowania swojego kunsztu operacyjnego. Pod zamkniętymi na trzy spusty kasami biletowymi trzy panie w wieku średnim solidarnie konsumowały napój bardzo wysokoprocentowy z butelki 0,75 l, zaciągając się przy okazji papieroskiem. Po ziemi walały się stosy pojemników po rozdawanych za darmo ni to lodach, ni to mrożonej kawie. Tu i ówdzie pojawili się pierwsi sprzątacze wychodząc pewnie z założenia, że jeśli nie zaczną pracy przed meczem, po meczu będą musieli przyjechać spychaczami, których nota bene nie posiadają.
Aż wreszcie stało się: tłum zawył, zafalował i ruszył w kierunku ogrodzenia stadionu, co nieuchronnie zwiastowało przyjazd autokaru z dużym emblematem "Juventus Football Club".
Oprawa meczu fantazyjna: kolory klubowe gospodarzy zdominowały większość stadionu, Maratona (trybuna, na której zbierają się najzagorzalsi kibice FC Torino) eksplodowała flagami, fajerwerkami (z dymem w kolorze bordo), by tuż przed rozpoczęciem spotkania zawiesić ogromych rozmiarów kurtynę oraz rozpalić ogień pod bykiem - symbolem klubu. Na tym tle przywieziona przez gości sektorówka wypadła dość mizernie. Tu i ówdzie na trybunach pojawiały się emblematy Juve, ale bardzo nieśmiało, żeby nie powiedzieć: bojaźliwie.
Trzeba uczciwie przyznać, że na tym przewaga gospodarzy się skończyła a boisko pokazało brutalną prawdę: jeśli chodzi o kulturę i jakość gry, obie drużyny dzieli przepaść. Taktyka FC Torino, o ile w ogóle o takiej można wspomnieć, polegała na długich podaniach do osamotnionego z przodu Bianchiego (nr 9, kapitan, długie włosy z przepaską, nieogolony, jednym słowem idol). Linia pomocy: nie stwierdzono. A w Juve jak najbardziej: maestro Pirlo towarzyszyli Vidal, Pogba oraz tzw. fałszywy napastnik Marchisio (fałszywy, czy nie - bramkę strzelił). Czyli generalnie zderzenie Pinokia z Tarzanem, przy czym ten drugi i tak dość długo wykazywał miłosierdzie. Na bardziej poważną nutę: FC Torino w takim składzie osobowym nie ma szans na walkę o nic innego jak tylko o utrzymanie w Serie A. Same nazwiska podobno nie grają, ale też i grać nie przeszkadzają. Nazwisk w drużynie Giampero Ventury jak na lekarstwo, a dość solidnym bramkarzem i mocnym kopaniem piłki w przód niczego się nie zwojuje. Glik rozegrał do otrzymania pierwszej żółtej kartki całkiem poprawne spotkanie, skutecznie uprzykrzając życie Vucinicowi. Jednak Quagriarella, który zmienił Czarnogórca pod koniec meczu, okazał się dla reprezentanta Polski zbyt grubym cwaniakiem (subtelne podpuszczanie plus teatr, czyli w sumie dość typowa włoska specjalność) i tak jak w poprzednich derbach Turynu Glik musiał opuścić boisko.
Moje prywatne odkrycie meczu to wspomniany Paul Pogba. 20-latek z Francji imponował spokojem i dojrzałością w grze, zarówno defensywnej jak i ofensywnej. Ciekawy jestem, czy Man Utd wiedział, kogo wypuszcza z rąk (nota bene na zasadzie wolnego transferu), bo piłkarski świat usłyszy o młokosie jeszcze nie raz, a znane kluby będą za niego proponować Juventusowi grube miliony.
Pogoda tym razem nie dopisała, deszcz lał prawie od początku spotkania. Dla piłkarzy to normalna normalność (albo wręcz oczywista oczywistość), ale dla nas mało przyjemny, kilkunastominutowy marsz w kierunku przystanku tramwajowego. Zostaliśmy zmoczeni do suchej nitki, to fakt, ale kolejny karb na kolbie jest.